Kto był - ten wie.
sobota, 26 września 2009
wtorek, 22 września 2009
poniedziałek, 14 września 2009
Скарпа в Україні - День 1 - Польща
Zaczyna się wesoło - Przedsiębiorstwo Katowania Pasażerów, rzecz oczywista, nie zadbało o to, żeby miejsca starczyło dla wszystkich - dlatego też nasza ekipa skarpiańska musiała zadowolić się miejscami co prawda w wagonie pierwszej klasy, ale za to przy kiblu. Całe szczęście, że byliśmy prawidłowo wyekwipowani w naboje kalibru standardowego, bo bez nich nie bylibyśmy w stanie nabrać prawidłowego nastawienia i cech bohaterskich.



A te ostatnie były podczas tej podróży niezbędne. Na którymś z postojów pewna dziewczyna z plecakiem spytała nas czy nie wiemy, czy to już Działdowo. Jako, że w ciemnej nocy nic nie było widać skierowaliśmy ją na zewnątrz, aby sama zobaczyła. W momencie kiedy znajdowała się ona na peronie i zorientowała się, że nie jest tam, gdzie chce pociąg ruszył. W akcie desperacji Karolina (jak się później dowiedzieliśmy) rzuciła się do drzwi - niestety były zamknięte. Pociąg jak gdyby nigdy nic zaczął przyspieszać. 30, 40, 50 km/h. Zanim sytuacja potoczyła się dalej, Szczypior w akcie bohaterstwa pociągnął za hamulec bezpieczeństwa - zrobił coś, o czym zawsze wszyscy marzą. Pociąg się zatrzymał, Karolina weszła do środka i przyleciała obsługa pociągu. Krótkie wyjaśnienia i po niecałych 10 minutach pociąg jedzie dalej. Trochę minęło zanim do wszystkich osób zainteresowanych dotarło, co właśnie miało miejsce.


Wczesny poranek w Warszawie Wschodniej, Skarpianie idą uzupełnić amunicję. Królewskie, proszę. Młoda pani w sklepie - dowodziki proszę. Proszę bardzo, są - paszporty też dać? Wracamy na dworzec, Monika już jest, chwila wyczekiwania na Yetiego - nie wiadomo czy zdąży z tych Siemiatycz czy skądś. Ale zdążyła. Pociąg do Przemyśla jest mniej oblegany, więc po nieprzespanej nocy rozwalamy się w przedziałach.


Mijamy pociągi wiozące entuzjastów na Przystanek Woodstock, sen. Przemyśl wita nas słońcem i idiotycznym układem dworca, z którego nie możemy wydostać się na miasto. Przejście przez tory = mandat - krzyczy tablica. Chwilę później odnajdujemy busy, które za 2 zeta przewożą nas na granicę. Na przejściu kolejka, grzecznie się ustawiamy. Skwar jak cholera i w dodatku tamci ludzie się dziwnie na nas patrzą. "Wy Polacy? To idźcie!". Idziemy. Piechotą kilkaset metrów na stronę ukraińską. Mały barak, nie wiadomo jak ustawić się przed paniami w okienku.


"Dokąd jedziecie? - Lwów, później Krym - co mamy pisać? - Pisać Lwów, Hotel Lwów". Głupie karteczki wypełnione, panie urzędniczki wpuszczają nas do kraju. Za 14 hrywien wciskamy się do przepełnionego busa, o miejscach siedzących nie ma mowy a kierowca jest święcie przekonany, żę wszyscy uwielbiają ukraińskie piosenki w stylu ludowym bądź wiejskiej dyskoteki.


Po drodze okazuje się, że Ukraińcy wynaleźli progi zwalniające na drogach krajowych i że bus ledwo daje radę pod górę. Na szczęście 2 godziny później jesteśmy już we Lwowie. Tramwaj jedzie bardzo powoli żeby nie wypaść z krzywych torów. Całe szczęście, że ludzie są bardzo pomocni i dzięki uprzejmości pewnej pani trafiamy pod znany nam adres.


C.D.N.
A te ostatnie były podczas tej podróży niezbędne. Na którymś z postojów pewna dziewczyna z plecakiem spytała nas czy nie wiemy, czy to już Działdowo. Jako, że w ciemnej nocy nic nie było widać skierowaliśmy ją na zewnątrz, aby sama zobaczyła. W momencie kiedy znajdowała się ona na peronie i zorientowała się, że nie jest tam, gdzie chce pociąg ruszył. W akcie desperacji Karolina (jak się później dowiedzieliśmy) rzuciła się do drzwi - niestety były zamknięte. Pociąg jak gdyby nigdy nic zaczął przyspieszać. 30, 40, 50 km/h. Zanim sytuacja potoczyła się dalej, Szczypior w akcie bohaterstwa pociągnął za hamulec bezpieczeństwa - zrobił coś, o czym zawsze wszyscy marzą. Pociąg się zatrzymał, Karolina weszła do środka i przyleciała obsługa pociągu. Krótkie wyjaśnienia i po niecałych 10 minutach pociąg jedzie dalej. Trochę minęło zanim do wszystkich osób zainteresowanych dotarło, co właśnie miało miejsce.
Wczesny poranek w Warszawie Wschodniej, Skarpianie idą uzupełnić amunicję. Królewskie, proszę. Młoda pani w sklepie - dowodziki proszę. Proszę bardzo, są - paszporty też dać? Wracamy na dworzec, Monika już jest, chwila wyczekiwania na Yetiego - nie wiadomo czy zdąży z tych Siemiatycz czy skądś. Ale zdążyła. Pociąg do Przemyśla jest mniej oblegany, więc po nieprzespanej nocy rozwalamy się w przedziałach.
Mijamy pociągi wiozące entuzjastów na Przystanek Woodstock, sen. Przemyśl wita nas słońcem i idiotycznym układem dworca, z którego nie możemy wydostać się na miasto. Przejście przez tory = mandat - krzyczy tablica. Chwilę później odnajdujemy busy, które za 2 zeta przewożą nas na granicę. Na przejściu kolejka, grzecznie się ustawiamy. Skwar jak cholera i w dodatku tamci ludzie się dziwnie na nas patrzą. "Wy Polacy? To idźcie!". Idziemy. Piechotą kilkaset metrów na stronę ukraińską. Mały barak, nie wiadomo jak ustawić się przed paniami w okienku.
"Dokąd jedziecie? - Lwów, później Krym - co mamy pisać? - Pisać Lwów, Hotel Lwów". Głupie karteczki wypełnione, panie urzędniczki wpuszczają nas do kraju. Za 14 hrywien wciskamy się do przepełnionego busa, o miejscach siedzących nie ma mowy a kierowca jest święcie przekonany, żę wszyscy uwielbiają ukraińskie piosenki w stylu ludowym bądź wiejskiej dyskoteki.
Po drodze okazuje się, że Ukraińcy wynaleźli progi zwalniające na drogach krajowych i że bus ledwo daje radę pod górę. Na szczęście 2 godziny później jesteśmy już we Lwowie. Tramwaj jedzie bardzo powoli żeby nie wypaść z krzywych torów. Całe szczęście, że ludzie są bardzo pomocni i dzięki uprzejmości pewnej pani trafiamy pod znany nam adres.


C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
